Spis treści

 

 

Skalnemiasto - maj

No i stało się! Po dwóch latach przerwy moje nogi ponownie stanęły na czeskiej ziemi, a dokładniej mówiąc w Teplicach i Adrszpachu. Szczerze Wam powiem, że już się nie mogłem doczekać tego wyjazdu. Człowiek tyle na to czekał....., a teraz siedze sobie przy kompie i stukam w klawirę, przypominając sobie tych kilka mile spędzonych dni.
Za każdym razem gdy jestem w tych okolicach czuję lekki niedosyt, że jeszcze nie zobaczyłem wszystkiego, a zapewniam Was jest co oglądać.

DZIEŃ I
Tym razem zwiedzanie rozpoczęliśmy od ruin zamku "Skały" (od Teplic jakieś 4 km- wąska asfaltowa droga wijąca się pod górę- kierunek Jiraskovy Skaly). Gdy byliśmy już na miejscu to wejście na sam szczyt zajęło nam z dziećmi jakieś 25 minut, po drodze minęliśmy pałacyk "skały", Czarne Jeziorko i tablicę informacyjną, która opisuje historię zamku i jego domniemany wygląd. Za to na górze (trzeba wejść schodami po skale-resztki zamku), urzekł nas przepiękny panoramiczny widok okolicy. Oj! Mówię Wam widok zapierał nam dech w piersiach. Przed nami wznosił się grzbiet Sępich Skał, z najwyższym wzniesieniem Czap-786m n.p.m., pod nami niewielki pałacyk Bischofstein, a z tyłu roztaczał się widok na Szczeliniec Wielki i Mały oraz Błędne skały. Naprawdę warto ująć w planie zwiedzania- to miejsce. Następnie tą samą drogą wróciliśmy do Teplic, a że zachciało się nam coś słodkiego i chłodnego to wstąpiliśmy do restauracji u Wojciecha na smaczuśne lody. tuż obok płynie rzeka Metuja i pod mostkiem widać pływające pstrągi, aż się mi zachciało łowić, no ale skończyło się tylko na tym, że wyciągnąłem z torby bułkę i dałem dzieciom żeby nakarmiły rybki, frajdy miały z tego co niemiara. Połaziliśmy jeszcze chwilę po mieście i pojechaliśmy na kwaterę zrobić sobie kiełbaski z grila , popijając dobrym piwkiem (to nie te siki co piją Kiepscy:-))

.DZIEŃ II
Uzbrojeni w prowiant ruszyliśmy na podbój Teplickich Skał. Pogodę mieliśmy wymarzoną tzn. klara nie świeciła nam za bardzo a i o dziwo turystów na trasie nie było wielu. Muszę Wam powiedzieć, że trochę denerwują mnie te tłumy szkolnych wycieczek, które nie zawsze umią się zachować, a przecież jest to rezerwat przyrody. Główny szlak(kolor niebieski), jest prosty i idzie się nim bardzo wygodnie. Dopiero po kilkuset metrach czekało na nas nie lada wyzwanie, ci którzy już tu byli wiedzą o co mi chodzi. Czy mówi Wam coś słowo "Strzemię"- taką nazwę nosił średniowieczny zameczek strażniczy. Jeśli chcecie do niego dojść to musicie pokonać kilkaset stromych schodów oraz drabinki. Tu chciałbym pochwalić moje dzieci, które dzielnie się spisały i doszły aż na półkę skalną wyżej już nie pozwoliłem im wchodzić gdyż było to zbyt niebezpieczne. Tak więc gdy moja żonka i dzieci zajęte były odpoczynkiem i piciem wody ja pokonałem tych kilkanaście metrów i ponownie znalazłem się na górze. Nie będę się tu rozpisywał nad widokiem jaki się stąd roztaczał, gdyż trzeba tu być i samemu zobaczyć to na własne oczy. Swoją drogą, że też chciało się tym ludziom budować zamki w tak trudno dostępnych miejscach. (tak na marginesie wchodząc po schodach na prawo znajduje się tablica informacyjna dotycząca zamku, żeby się jednak do niej dostać trzeba przejść przez barierkę- nie namawiam Was jednak do tego). Po drodze minęliśmy skalną Bramę (jest tam tablica pamiątkowa, która przypomina nam o pobycie w tym miejscu 1824 Wolfganga Goethego). Dalej szliśmy już szlakiem okrężnym, który prowadzi wokół Skalnego Miasta. Obfituje on w liczne Formy skalne, którym nadano nazwy od ich kształtu. Na uwagę zasługuje przejście przez " Sybir" panuje tu swoisty mikroklimat. Temperatura była niższa od innych rejonów o kilkanaście stopni, zalegały tam jeszcze resztki śniegu. Mimo wszystko bardzo podobało się nam chodzenie w tych zimnych masywach skalnych. Po krótkim odpoczynku powróciliśmy do punktu wyjścia i po udanej wycieczce pojechaliśmy do Miasteczka wrzucić coś na ruszta, jedzenie było okey tylko ten swiński kawał mięsa był tak twardy, że ledwo go szło ukroić, a co dopiero mówić o zjedzeniu go. (chyba był to jakiś stary wieprzek :-)), a tak poza tym jedzenie mają całkiem,całkiem.
Późnym popołudniem postanowiliśmy starym zwyczajem uraczyć nasze wymagające żołądki przysmakiem z grila, a był nim spory kawał kury, którego nie chwaląc się osobiście przyrządziłem. Jeszcze do dzisiaj czuję ten dekadencki smak (to chyba z jakiejś reklamy ;)). Natomiast moja kochana żonka przygotowywała przystawki do tej iście niebiańskiej uczty. Składników nie zdradzę- tajemnica zawodowa :-)
I tak minął poranek i dzień drugi

DZIEŃ III
Dzień ten rozpocząłem dość wcześnie od mało chwalebnego zajęcia jakim jest oddanie płynów, które nazbierały mi się po wypiciu złocistego napoju. Wszystko było by okey tylko jak spojrzałem na zegarek to przeraziła mnie ta godzina . Ludzie była dopiero 4:45 !! To stanowczo za wcześnie- nawet dla mnie. No, ale skoro już wstałem to postanowiłem coś zrobić z tym czasem. A jak myslicie co ? Zacząłem czytać Szekspira. Nie wierzycie. I macie rację. Skąd o tej porze bym go wziął! Poszłem z powrotem uraczyć moje ciało krótkim snem. Wkońcu wstałem jak normalni ludzie i po krótkich przygotowaniach wsiedliśmy do naszego porsche (czytaj: polonez na gaz) i pojechaliśmy drogą w kierunku na Adrszpach, jakieś 4-5 km. Już na początku z żonką zostaliśmy mile zaskoczeni widokiem jaki nas uraczył w postaci świetnie przygotowanej "bazy turystyczno-gastronomicznej" - obok parkingów. Ostatnim razem jak tu byłem stało tam kilka budek, w których sprzedawano pamiątki i tzw. Szybkie jedzenie typu zapiekanka, frytki i tp. Teraz jest tu o klasę lepiej- jest też toaleta, co wbrew pozorom jest istotną sprawą.
No, ale czas na relację z wojarzy po Adrszpaskim Skalnym Mieście. Rozpoczęliśmy ją od obejścia jeziorka (teren dawnej piaskowni- szlak niebieski) jest to bardzo malownicze jeziorko, wokół którego znajduje się kilka punktów widokowych. Mieliśmy też okazję zobaczyć mamę kaczkę i jej liczne małe potomstwo, które moje dzieci postanowiły nakarmić bułeczką, a przy okazji zrobiliśmy im zdjęcia. Zajęło nam to dobrą godzinę. Następnie nasze czcigodne nogi skierowaliśmy na zielony szlak, który liczy sobie jakieś 4 km.
Do atrakcji niewątpliwie należy zaliczyć pływanie łodzią po górskim jeziorku. By skorzystać z tej przyjemności najpierw uiściliśmy opłatę (10 kr. jeden bilet), a następnie zaliczyliśmy kilkadziesiąt wąskich schodków w górę i w dól. Gdzie czekał na nas miły flisak, który opowiadał nam podczas płynięcia "Titanikiem" śmieszne historie w stylu: ,,Czy wiecie, że woda w tym jeziorku ma tajemną moc. Ten kto ją wypije biega całą noc". Dzieciaki miały z tego pływania niemałą frajdę.
Bardzo często podczas wędrówki towarzyszył nam potoczek, w którym co jakiś czas pokazywał sie pstrąg, a skoro już jesteśmy przy wodzie to warto zwiedzić niewielki wodospad. O dojściu do niego informuje tabliczka, występują one dość licznie wzdłuż całej trasy i informują nas o różnych ciekawostkach, na które warto zwrócić uwagę.
Wychodząc ze Skalnego miasta daliśmy się skusić na hamburgery i zapiekanki były całkiem, całkiem.
Tak szczerze wam powiem, że byłem już z żonką zmęczony tym chodzeniem (klara niestety dała się nam we znaki) i z przyjemnością zasiedliśmy do popołudniowej kawusi. Jakież więc było moje i żony zdziwienie, gdy nasze dzieci spytały się nas kiedy pójdziemy na "Łysy Wierch". Przyznam, że nie spodziewałem się po nich takiego zapału do łażenia po górach. Ciekawe po kim to mają? Rad nie rad, po krótkm wypoczynku ruszyliśmy na podbój kolejnego szczytu.
Już na początku drogi mój syn zauważył wygrzewającego się na ziemi padalca. Nie był duży, ale ciekawie go było poobserwować. Podejście na "Łysy Wierch" jest strome, tak że dało się we znaki przede wszystkim naszym dzieciom, które po dojściu na miejsce nie miały ochoty już wracać. Ja wykorzystałem ten czas by wspólnie z żonką podziwiać wspaniały widok jaki się wokół nas roztaczał. Może się powtórze, ale musicie tam być choćby tylko po to by poczuć powiew powietrza na twarzy, który wcześniej dotykał korony drzew. No i popatrzcie jaki się ze mnie poeta zrobił :-)
Schodząc miałem na swoich plecach bagaż w postaci mojego syna, któremu nogi na pewien czas odmówiły posłuszeństwa :)
Jednak mimo zmęczenia byliśmy wszyscy zadowoleni, że spędziliśmy wspólnie miłe chwile.
Wieczorem natomiast rozłożyłem swój sprzęt: czytaj grila i zrobiliśmy niestety, ale ostatnią już zbójecką ucztę, na której głównym daniem były szaszłyki. Wieczorem gdy zasypiałem zdawało mi się, że słyszę Rumcajsa, którego zdaje się przyciągnęła woń dochodząca od nieboskich szaszłyków..... :)