Demianowska Dolina -sierpień 2017
Postanowiliśmy z żoneczką (moją wierną towarzyszką ) odwiedzić tę rozreklamowaną dolinę. I powiem wam, że się nie rozczarowaliśmy. Za punkt wypadowy postanowiliśmy obrać urokliwą małą wioskę Demianowska Dolina.
Nocleg wynajęliśmy na parę dni w przytulnym pensjonacie położonym przy potoku Demianówka, który swym szumem cały czas przypominał nam o swym istnieniu :). W dniu przyjazdu, a było to popołudnie po wypakowaniu się poszlismy zwiedzić okolice i wstąpiliśmy do przydrożnej restauracji posilić się smażonym górskim serkiem i przepłukac gardełka słowackim piwkiem, które nie za bardzo przypadło nam do gustu- pewnie to kwestia smaku :).
Kolejny dzień obfitował w większe doznania :) udaliśmy się do Demianowskiej Jaskini Wolności auto zostawiliśmy na płatnym parkingu i poszliśmy w górę (paręset metrów) do kasy. Do wyboru mieliśmy dwie trasy krótszą czas zwiedzania ok 1 godz i dłuższą niecałe 2 godz. Wybraliśmy wariant pierwszy ceny wejścia to 8 euro za osobę i 10 euro za robienie zdjęć (moim zdaniem to zbyt wygórowana opłata za pstrykanie foci i to nie tylko moje zdanie). Nie bedę się rozpisywał wiele o samej trasie, bo po prostu trzeba tam być. Podziemne korytarze, którym nie brakuje tajemniczości i tego swoistego klimaciku jaki tworzą sprawia, że idąc dalej, co róż przystajemy, aby nacieszyć się tymi niecodziennymi widokami. Naprawdę polecam obejrzenie tej jaskini. Więcej można o niej poczytać na tej stronie- www.ssj.sk. Nam zwiedzanie zajęło jakieś 1,5 godz trafiliśmy na fajną przewodniczkę, która nie poganiała nas i mogliśmy spokojnie oglądać miejsca, które szczególnie przykuły naszą uwagę np. przepływający przez jaskinię potok Demianówka. Aha, w jaskini panuje średnia temperatura 7 stopni warto ubrać się cieplej. Kilka foci z wizyty w jaskini zamieściłem w dziale galeria (górne menu).
Po zwiedzeniu jaskini postanowiliśmy uzupełnić zapasy i pojechaliśmy do marketu w Liptowskim Mikulaszu. Same miasteczko jest takie sobie byliśmy w muzeum, gdzie wysłuchaliśmy ciekawej histori o zbójniku Janosiku :) niestety tak zalazł za skórę okolicznym Panom, że wynajęto płatnego szpiega, który wytropił zbójce...nikomu nie życzę losu jaki go później spotkał.
Kolejny dzień- udaliśmy się do ośrodka Jasna u podnóza Chopoka. Auto zostawiliśmy na poboczu drogi nieopodal parkingu P1. Naszym celem było jeziorko, a raczej staw Vrbicki położony za hotelem Grand. Wiedzie tam szlak wokół jeziorka. Warto go obejść i pocieszyć oczy urokiem tego miejsca skąd roztacza się piękny widok na masyw Chopoka.
Następnie wróciliśmy na miejsce koło auta, bo już wcześniej moją uwagę przykół drogowskaz. Teraz byłem zaciekawiony, gdzie nas zaprowadzi droga pod górę, okazało się że doszliśmy do drewnianej wieży. Po wejściu na nią od razu posżły w ruch aparaty, bo widoki na okolice były wyśmienite.
Po nasyceniu się widoczkami zeszliśmy z wieży i poszliśmy jeszcze troche żóltym szlakiem i wróciliśmy do pensjonatu, a po wypiciu pysznej kawusi (żoneczko uwielbiam twoje kawcie) udaliśmy się na degustacje lokalnych przysmaków polecam strapaczku, to takie kluski z kapustą okraszone boczkiem do tego piwko - coś pysznego :) całość pałaszowaliśmy przy stoliku, gdzie towarzyszył nam potok Demianówka i zachód słońca... czy trzeba czegoś więcej, by poczuć się dobrze - ah jak miło wrócić do tych chwil :)
Kolejny dzień miał być dla nas dużym wyzwaniem czekał na nas najwyższy szczyt Chopok. Ze względu na wielkość trasy i nie tylko :) postanowiliśmy wjechać na sam szczyt wyciągiem, w tym celu zatrzymaliśmy się na parkingu nr3. Opłaciliśmy wjazd w jedną stronę (nie jest to tania przyjemność za dwa bilety zapłaciliśmy 32 Euro) i już po chwili wygodnie siedząc ruszyliśmy, w kierunku stacji Priehyba, a stamtąd kolejką gondolową na sam Chopok po drodze podziwialiśmy widoki i tych, którzy postanowili na piechotę dojść na szczyt. Na górze w pierwszej kolejności postanowiliśmy porobić kilka zdjęć z Chopoka - moment na robienie zdjęć był idealny południowa część była spowita w całości chmurami, co samo w sobie było niesamowite i stojąc na kamieniach, a mając chmury ponizej poczułem przez chwilę ogromny respekt przed górami. Pstrykałem więc zdjęcia, by po chwili przestać, gdyż zerwał się lekki wiatr i chmury przysłoniły cały widok.
Był to sygnał, aby iść zwiedzić słynny hotel Rotunda najwyżej położony hotel na Słowacji, który szczyci się panoramiczną restauracją - w niej też postanowiliśmy skosztować kawusi i zjeść nieco prowiantu- jakby nie było plecak stał mi się lżejszy :) No , ale dosyć tego lenistwa wzywały nas góry i nie namyślając się ruszyliśmy szlakiem w kierunku kolejnego szczytu Dumbier. Szliśmy granią jednak cała prawa strona (ta od Kosodrewiny) dalej była spowita chmurami i niewiele widzieliśmy oprócz szlaku i kilkunastu metrów przed sobą mimo wszystko szło się przyjemnie do tego stopnia, że w połowie drogi (a na Dumbier idzie się 2 godz) postanowiliśmy się wcisnąć w pobliskiej szczelinie skalnej, by tam odpocząć i się zrelaksować przy ... eh nie będę pisał, co nas tak zrelaksowało, ale to co miałem w plecaku zostało skonsumowane w całości :)). W między czasie wiatr rozwiał wszystkie chmury i mogliśmy podziwiać całe południowe pasmo Demianowskiej Doliny. Czas było opuścić to urokliwe miejsce i ruszylismy dalej granią, aż do rozwidlenia szlaków(Demianowskie Sedlo) tu zrobiliśmy, ponownie krótką przerwę, by popstrykać kilka foci, bo widoki same do tego zachęcały.
i ruszyliśmy pod górę na prawo, by zaliczyć kolejny szczyt Dumbier od teraz doszedł nam jeszcze jeden towarzysz, który dokładnie śledził naszą wędrówkę i z każdą kolejną godziną dawał nam się coraz bardziej we znaki (wiecie o kim pisze? :))...zajęło nam to jakąś godz, aby nie wracać z powrotem do wspomnianego skrzyżowania szlaków postanowiliśmy nieco skrócić naszą marszrutę i od miejsca Krupovo Sedlo udaliśmy się w dół zbocza- schodziliśmy idąc zygzakiem (zejście to dobrze widać na zdjęciu powyżej) który doprowadził nas do zielonego szlaku i nim szliśmy przez kilka godz Szeroką Doliną podziwiając widoki, które nam niedawno towarzyszyły, ale teraz widzieliśmy je z innej perspektywy. Muszę przyznać, że samo zejście dało nam się bardzo we znaki, na całe szczęście piękno natury i potok Demianówka, który przepływał obok sprawiły, że zapominaliśmy o bolących nogach. Po kilku godz marszu dotarliśmy do głównej drogi stąd już kilkaset metrów było do naszego auta, które wiernie na nas czekało ,aby nas zabrać do kwatery. Hehe niestety takie dłuższe szlaki z biegiem lat zaczynamy coraz bardziej czuć w kościach, za to jest, co wspominać, a ten mile spedzony czas z naturą na długo zostanie w naszej pamięci. Dzień zakończyliśmy w tawernie w naszym miejscu obok potoku i przy szklanecce złocistego napoju. Czas umilił nam wierny towarzysz, który postanowił na chwilę wyjrzeć z za drzew, by po chwili pożegnać nas pięknym zachodem....
My również zmęczeni, ale szczęśliwi i pełni wrażeń minionego dnia usnęliśmy by następnego dnia rozpocząć dalszy ciąg naszej przygody w Słowackich Górach c.d.n
Kolejny dzień przywitał nas pięknym wschodem słońca zapowiadał się upalny dzień, a nas bolały nogi po wczorajszej eskapadzie :)) chyba się starzejemy... więc biorąc pod uwagę nasze obolałe nogi zacząłem szukać alternatywy i zamiast udać się na górskie szlaki postanowiłem, że pojedziemy do jednych z największych ruin zamku oddalonego o 100km. Z przekonaniem żonki nie było problemu :) więc po zjedzeniu pysznego śniadanka i wypiciu kawusi pojechaliśmy autostradą na spotkanie ze Spiskim Hradem. Droga była prosta, bo wskoczyliśmy na autostradę i po przeszło godz byliśmy na miejscu. Autko zaparkowaliśmy wzdłuż ulicy nieopodal zamku, gdyż na parkingu nie było już miejsc. Trochę nas zaskoczyło, że tylu turystów zwiedza to miejsce- wiedziałem, że bedzie troche ludzi, ale te tłumy nas zaskoczyły :) Po opłaceniu biletów poszliśmy zwiedzać zameczek. Miejsce urokliwe i piękne jeśli tak można powiedzieć o ruinach :) W czasie zwiedzania słoneczko, bardzo dało się nam we znaki i temperatura zrobiła swoje- na koniec zwiedzania marzyliśmy już tylko o tym, aby odpocząć w jakiejś tawernie. Polecam jednak zwiedzenie tych ruin i wysłuchania ciekawej historii tego zamku z aplikacji mobilnej.
Dzień szybko dobiegł końca, ale nie chciało nam się siedzieć w pensjonacie więc udaliśmy się na krótki spacerek i dobrą kolację,tym razem wiedzieliśmy, że warto wybrać coś z miejscowej kuchni więc raczyliśmy się kapustą , okraszoną boczusiem i kluseczkami, a wszystko to popijaliśmy budweiserem, który był tą przysłowiową kropeczką nad "i" :))
Niestety wszystko, co dobre szybko się kończy. Nasz pobyt w Demianowskiej Dolinie dobiegł końca, a szkoda, bo zostało tyle miejsc, które warto jeszcze zwiedzić. No, ale komu w drogę temu wczas. Jeszcze raz tęsknym okiem rzuciliśmy na góry, które przez te kilka dni gościły nas, w tym urokliwym miejscu. Na koniec naszej wycieczki pozostawiliśmy sobie jeszcze jeden cel zwiedzić Orawski Zamek leżący na naszej trasie do domu.
Po zakupieniu biletów odczekaliśmy 40 min i wraz z panią przewodnik rozpoczęliśmy zwiedzanie zamku. Czas zwiedzania to ok 3 godz i powiem tak warto było. Dużo mozna się dowiedzieć o tym jak żyło się w tamtych czasach i choć nie wszystko rozumieliśmy to i tak był to ciekawie spędzony czas. Polecam zwiedzenie tego zamku- warte uwagi są punkty widokowe z tarasów zamku na jednym z nich miałem ochotę, by usiąść przy stoliku i wypić pyszną kawcię. Niestety nie było ani stolika ani kawci hehe. To już koniec naszej wycieczki. Gdzie pojedziemy za rok jeszcze nie wiemy jest tyle miejsc, które chcielibyśmy zobaczyć. Wiem jednak, ze najbliższe miesiące spędze na oczekiwaniu , aż ponownie nadejdzie lato i wyruszę z moją wierną towarzyszką na kolejny podbój :))