Spis treści


Szczeliniec - maj

Długi weekend majowy to świetny czas by gdzieś wyjechać-o ile się ma kasę :)))
Tak więc wspólnie ze znajomymi zapakowaliśmy się do aut i pojechaliśmy w Góry Stołowe, a dokładniej na "Szczeliniec" Muszę Wam powiedzieć, że kilka razy już tu byłem, ale nie za wiele pamiętam z tamtych wycieczek. No! Nikt nie jest doskonały, a moja pamięć napewno :) Pogoda tym razem nie za bardzo nam dopisała od rana było pochmurno i wiał zimny, przenikliwy wiatr, który zresztą dał nam się we znaki. Co prawda każdy po cichu liczył, że może później będzie lepiej i słoneczko wyjdzie zza chmurek. Chyba matka natura nas trochę lubi, bo po południu faktycznie zrobiło się cieplej i przyjemniej.
Do Radkowa dotarliśmy około 10.30. Idąc trasą na Szczeliniec, minęliśmy po drodze licznych straganiarzy, którzy oferowali górskie pamiątki. Były tam też panie, które sprzedawały oscypki- nie powiem Wam jednak jak smakowały, bo ich nie jadłem.
Po kilkuset metrach dotarliśmy do punktu, od którego rozpoczyna się wspinaczka na Szczeliniec. Po drodze mijaliśmy pojedyńcze skupiska skał, które przypominały swym wyglądem różne zwierzęta.(gdy tak patrzyliśmy na te skałki każdy widział co innego-ciekawe czemu :)). Idąc w górę raczyliśmy się tym pięknym widokiem i szybko zapomnieliśmy o wiejącym wietrze, który i tak stracił na swej mocy pośród drzew. Trasa jest przemyślana, są miejsca na odpoczynek, gdzie siedząc na ławeczkach można się posilić i wyprostować nogi nienawykłe do górskich wspinaczek. Tak więc Panie i Panowie siedzący całymi tygodniami w wielkich biurowcach- czy wiecie ile tracicie nie korzystając z uroków natury. Życie to nie tylko praca! To też czas na relaks i odpoczynek na łonie natury- ruszta się więc i pojedźcie z rodzinami gdziekolwiek, byle by z daleka od miejskiego zgiełku. No, ale się na Was wyżyłem miejscy biurokraci :)))
A wracając do wycieczki, na szczycie jest schronisko, w którym można coś zjeść i kupić bilet do labiryntu. Jest tam też punk widokowy skąd roztacza się przepiękny widok na okolicę. Po krótkim odpoczynku zapłaciliśmy za bilety i rozpoczęliśmy zwiedzanie labiryntu wraz ze słynnym "piekiełkiem". Ta część trasy była trudniejsza. Trzeba było uważać żeby się nie poślizgnąć na resztkach zalegającego śniegu. Niektóre zejścia były bardzo wąskie stąd zapewne nazwa tego górskiego masywu. Jak już wspomniałem w rozpadlinach leżało jeszcze całkiem sporo śniegu, który topniejąc spływał po skalnych ścianach. W "Piekiełku" niektóre ściany pokryte były przeźroczystą warstwą lodu, co sprawiało niesamowite wrażenie. Idąc cały czas musiałem uważać na synka, który nic sobie nie robił ze śliskiej nawierzchni, a na dodatek śmiał się cały czas z tego, że nogi mu się rozjeżdżały na lodzie. Mnie natomiast nie było do śmiechu gdy będąc zaabsorbowany synem zapomniałem o tym, że niektóre skały dosłownie wiszą nad moją głową. No i jedna z nich przypomniała mi o tym fakcie, a pamiątkę z bliskiego spotkania z nią mam do dziś w postaci solidnego guza na głowie :)))) Dalej na szczęście odbyło się już bez niespodzianek i szybko dotarliśmy do kolejnego punktu widokowego. (To ten, który możecie zobaczyć z parkingów gdzie pozostawiliście swoje limuzyny. Gdy macie dobrą lornetkę zobaczycie na galerii ludzi, którzy być może obserwują was ze swego miejsca).
Cała trasa zajęła nam jakieś 3 godziny, co w zupełności wystarcza, a gdyby komuś było mało to nieopodal jest kolejne miejsce do zwiedzenia tzw. słynne "Błędne skały", które napewno dostarczą Wam kolejnych wrażeń.
Ale o "błędnych skałkach" opowiem Wam innych razem, bo to już temat na kolejną wycieczkę.
Ja, ze swej strony życzę Wam udanych wojaży po polskiej stronie przepięknych gór stołowych.