Spis treści

Demianowska Dolina -sierpień 2017

Postanowiliśmy z żoneczką (moją wierną towarzyszką ) odwiedzić tę rozreklamowaną dolinę. I powiem wam, że się nie rozczarowaliśmy. Za punkt wypadowy postanowiliśmy obrać urokliwą małą wioskę Demianowska Dolina.

Nocleg wynajęliśmy na parę dni w przytulnym pensjonacie położonym przy potoku Demianówka, który swym szumem cały czas przypominał nam o swym istnieniu :). W dniu przyjazdu, a było to popołudnie po wypakowaniu się poszlismy zwiedzić okolice i wstąpiliśmy do przydrożnej restauracji posilić się smażonym górskim serkiem i przepłukac gardełka słowackim piwkiem, które nie za bardzo przypadło nam do gustu- pewnie to kwestia smaku :).

Kolejny dzień obfitował w większe doznania :)  udaliśmy się do Demianowskiej Jaskini Wolności auto zostawiliśmy na płatnym parkingu i poszliśmy w górę (paręset metrów) do kasy. Do wyboru mieliśmy dwie trasy krótszą czas zwiedzania ok 1 godz i dłuższą niecałe 2 godz. Wybraliśmy wariant pierwszy ceny wejścia to 8 euro za osobę i 10 euro za robienie zdjęć (moim zdaniem to zbyt wygórowana opłata za pstrykanie foci i to nie tylko moje zdanie). Nie bedę się rozpisywał wiele o samej trasie, bo po prostu trzeba tam być. Podziemne korytarze, którym nie brakuje tajemniczości i tego swoistego klimaciku jaki tworzą sprawia, że idąc dalej, co róż przystajemy, aby nacieszyć się tymi niecodziennymi widokami. Naprawdę polecam obejrzenie tej jaskini. Więcej można o niej poczytać na tej stronie- www.ssj.sk. Nam zwiedzanie zajęło jakieś 1,5 godz trafiliśmy na fajną przewodniczkę, która nie poganiała nas i mogliśmy spokojnie oglądać miejsca, które szczególnie przykuły naszą uwagę np. przepływający przez jaskinię potok Demianówka. Aha, w jaskini panuje średnia temperatura 7 stopni warto ubrać się cieplej. Kilka foci z wizyty w jaskini zamieściłem w dziale galeria (górne menu).

 Po zwiedzeniu jaskini postanowiliśmy uzupełnić zapasy i pojechaliśmy do marketu w Liptowskim Mikulaszu. Same miasteczko jest takie sobie byliśmy w muzeum, gdzie wysłuchaliśmy ciekawej histori o zbójniku Janosiku :) niestety tak zalazł za skórę okolicznym Panom, że wynajęto płatnego szpiega, który wytropił zbójce...nikomu nie życzę losu jaki go później spotkał. 

Kolejny dzień- udaliśmy się do ośrodka Jasna u podnóza Chopoka. Auto zostawiliśmy na poboczu drogi nieopodal parkingu P1. Naszym celem było jeziorko, a raczej staw Vrbicki położony za hotelem Grand. Wiedzie tam szlak wokół jeziorka. Warto go obejść i pocieszyć oczy urokiem tego miejsca skąd roztacza się piękny widok na masyw Chopoka.

 Następnie wróciliśmy na miejsce koło auta, bo już wcześniej moją uwagę przykół drogowskaz. Teraz byłem zaciekawiony, gdzie nas zaprowadzi droga pod górę, okazało się że doszliśmy do drewnianej wieży. Po wejściu na nią od razu posżły w ruch aparaty, bo widoki na okolice były wyśmienite.

pan2

Po nasyceniu się widoczkami zeszliśmy z wieży i poszliśmy jeszcze troche żóltym szlakiem i wróciliśmy do pensjonatu, a po wypiciu pysznej kawusi (żoneczko uwielbiam twoje kawcie) udaliśmy się na degustacje lokalnych przysmaków polecam strapaczku, to takie kluski z kapustą okraszone boczkiem do tego piwko - coś pysznego :) całość pałaszowaliśmy przy stoliku, gdzie towarzyszył nam potok Demianówka i zachód słońca... czy trzeba czegoś więcej, by poczuć się dobrze - ah jak miło wrócić do tych chwil :)

Kolejny dzień miał być dla nas dużym wyzwaniem czekał na nas najwyższy szczyt Chopok. Ze względu na wielkość trasy i nie tylko :) postanowiliśmy wjechać na sam szczyt wyciągiem, w tym celu zatrzymaliśmy się na parkingu nr3. Opłaciliśmy wjazd w jedną stronę (nie jest to tania przyjemność za dwa bilety zapłaciliśmy 32 Euro) i już po chwili wygodnie siedząc ruszyliśmy, w kierunku stacji Priehyba, a stamtąd kolejką gondolową na sam Chopok po drodze podziwialiśmy widoki i tych, którzy postanowili na piechotę dojść na szczyt. Na górze w pierwszej kolejności postanowiliśmy porobić kilka zdjęć z Chopoka - moment na robienie zdjęć był idealny południowa część była spowita w całości chmurami, co samo w sobie było niesamowite i stojąc na kamieniach, a mając chmury ponizej  poczułem przez chwilę ogromny respekt przed  górami. Pstrykałem więc zdjęcia, by po chwili przestać, gdyż zerwał się lekki wiatr i chmury przysłoniły cały widok.

Był to sygnał, aby iść zwiedzić słynny hotel Rotunda najwyżej położony hotel na Słowacji, który szczyci się panoramiczną restauracją - w niej też postanowiliśmy skosztować kawusi i zjeść nieco prowiantu- jakby nie było plecak stał mi się lżejszy :) No , ale dosyć tego lenistwa wzywały nas góry i nie namyślając się ruszyliśmy szlakiem w kierunku kolejnego szczytu Dumbier. Szliśmy granią jednak cała prawa strona (ta od Kosodrewiny) dalej była spowita chmurami i niewiele widzieliśmy oprócz szlaku i kilkunastu metrów przed sobą mimo wszystko szło się przyjemnie do tego stopnia, że w połowie drogi (a na Dumbier idzie się 2 godz) postanowiliśmy się wcisnąć w pobliskiej szczelinie skalnej, by tam odpocząć i się zrelaksować przy ... eh nie będę pisał, co nas tak zrelaksowało, ale to co miałem w plecaku zostało skonsumowane w całości :)). W między czasie wiatr rozwiał wszystkie chmury i mogliśmy podziwiać całe południowe pasmo Demianowskiej Doliny. Czas było opuścić to urokliwe miejsce i ruszylismy dalej granią, aż do rozwidlenia szlaków(Demianowskie Sedlo) tu zrobiliśmy, ponownie krótką przerwę, by popstrykać kilka foci, bo widoki same do tego zachęcały.

i ruszyliśmy pod górę na prawo, by zaliczyć kolejny szczyt Dumbier od teraz doszedł nam jeszcze jeden towarzysz, który dokładnie śledził naszą wędrówkę i z każdą kolejną godziną dawał nam się coraz bardziej we znaki (wiecie o kim pisze? :))...zajęło nam to jakąś godz, aby nie wracać z powrotem do wspomnianego skrzyżowania szlaków postanowiliśmy nieco skrócić naszą marszrutę i od miejsca Krupovo Sedlo udaliśmy się w dół zbocza- schodziliśmy idąc zygzakiem (zejście to dobrze widać na zdjęciu powyżej) który doprowadził nas do  zielonego szlaku i nim szliśmy przez kilka godz Szeroką Doliną podziwiając widoki, które nam niedawno towarzyszyły, ale teraz widzieliśmy je z innej perspektywy. Muszę przyznać, że samo zejście dało nam się bardzo we znaki, na całe szczęście piękno natury i potok Demianówka, który przepływał obok sprawiły, że zapominaliśmy o bolących nogach. Po kilku godz marszu dotarliśmy do głównej drogi stąd już kilkaset metrów było do naszego auta, które wiernie na nas czekało ,aby nas zabrać do kwatery. Hehe niestety takie dłuższe szlaki z biegiem lat zaczynamy coraz bardziej czuć w kościach, za to jest, co wspominać, a ten mile spedzony czas z naturą na długo zostanie w naszej pamięci. Dzień zakończyliśmy w tawernie w naszym  miejscu obok potoku i przy szklanecce złocistego napoju. Czas umilił nam wierny towarzysz, który postanowił na chwilę wyjrzeć z za drzew, by po chwili pożegnać nas pięknym zachodem....

My również zmęczeni, ale szczęśliwi i pełni wrażeń minionego dnia usnęliśmy by następnego dnia rozpocząć dalszy ciąg naszej przygody w Słowackich Górach c.d.n

Kolejny dzień przywitał nas pięknym wschodem słońca zapowiadał się upalny dzień, a nas bolały nogi po wczorajszej eskapadzie :)) chyba się starzejemy... więc biorąc pod uwagę nasze obolałe nogi zacząłem szukać alternatywy i zamiast udać się na górskie szlaki postanowiłem, że pojedziemy  do jednych z największych ruin zamku oddalonego o 100km. Z przekonaniem żonki nie było problemu :) więc po zjedzeniu pysznego śniadanka i wypiciu kawusi pojechaliśmy autostradą na spotkanie ze Spiskim Hradem. Droga była prosta, bo wskoczyliśmy na autostradę i po przeszło godz byliśmy na miejscu. Autko zaparkowaliśmy wzdłuż ulicy nieopodal zamku, gdyż na parkingu nie było już miejsc. Trochę nas zaskoczyło, że tylu turystów zwiedza to miejsce- wiedziałem, że bedzie troche ludzi, ale te tłumy nas zaskoczyły :) Po opłaceniu biletów poszliśmy zwiedzać zameczek. Miejsce urokliwe i piękne jeśli tak można powiedzieć o ruinach :) W czasie zwiedzania słoneczko, bardzo dało się nam we znaki i temperatura zrobiła swoje- na koniec zwiedzania marzyliśmy już tylko o tym, aby odpocząć w jakiejś tawernie. Polecam jednak zwiedzenie tych ruin i wysłuchania ciekawej historii tego zamku z aplikacji mobilnej. 

zam1

 

Dzień szybko dobiegł końca, ale nie chciało nam się siedzieć w pensjonacie więc udaliśmy się na krótki spacerek i dobrą kolację,tym razem wiedzieliśmy, że warto wybrać coś z miejscowej kuchni więc raczyliśmy się kapustą , okraszoną boczusiem i kluseczkami, a wszystko to popijaliśmy budweiserem, który był tą przysłowiową kropeczką nad "i" :)) 

Niestety wszystko, co dobre szybko się kończy. Nasz pobyt w Demianowskiej Dolinie dobiegł końca, a szkoda, bo zostało tyle miejsc, które warto jeszcze zwiedzić. No, ale komu w drogę temu wczas. Jeszcze raz tęsknym okiem rzuciliśmy na góry, które przez te kilka dni gościły nas, w tym urokliwym miejscu. Na koniec naszej wycieczki pozostawiliśmy sobie jeszcze jeden cel zwiedzić Orawski Zamek leżący na naszej trasie do domu.

Po zakupieniu biletów odczekaliśmy 40 min i wraz z panią przewodnik rozpoczęliśmy zwiedzanie zamku. Czas zwiedzania to ok 3 godz i powiem tak warto było. Dużo mozna się dowiedzieć o tym jak żyło się w tamtych czasach i choć nie wszystko rozumieliśmy to i tak był to ciekawie spędzony czas. Polecam zwiedzenie tego zamku- warte uwagi są punkty widokowe z tarasów zamku na jednym z nich miałem ochotę, by usiąść przy stoliku i wypić pyszną kawcię. Niestety nie było ani stolika ani kawci hehe. To już koniec naszej wycieczki. Gdzie pojedziemy za rok jeszcze nie wiemy jest tyle miejsc, które chcielibyśmy zobaczyć. Wiem jednak, ze najbliższe miesiące spędze na oczekiwaniu , aż ponownie nadejdzie lato i wyruszę z moją wierną towarzyszką na kolejny podbój :))

z2


 

 

Skalnemiasto - maj

No i stało się! Po dwóch latach przerwy moje nogi ponownie stanęły na czeskiej ziemi, a dokładniej mówiąc w Teplicach i Adrszpachu. Szczerze Wam powiem, że już się nie mogłem doczekać tego wyjazdu. Człowiek tyle na to czekał....., a teraz siedze sobie przy kompie i stukam w klawirę, przypominając sobie tych kilka mile spędzonych dni.
Za każdym razem gdy jestem w tych okolicach czuję lekki niedosyt, że jeszcze nie zobaczyłem wszystkiego, a zapewniam Was jest co oglądać.

DZIEŃ I
Tym razem zwiedzanie rozpoczęliśmy od ruin zamku "Skały" (od Teplic jakieś 4 km- wąska asfaltowa droga wijąca się pod górę- kierunek Jiraskovy Skaly). Gdy byliśmy już na miejscu to wejście na sam szczyt zajęło nam z dziećmi jakieś 25 minut, po drodze minęliśmy pałacyk "skały", Czarne Jeziorko i tablicę informacyjną, która opisuje historię zamku i jego domniemany wygląd. Za to na górze (trzeba wejść schodami po skale-resztki zamku), urzekł nas przepiękny panoramiczny widok okolicy. Oj! Mówię Wam widok zapierał nam dech w piersiach. Przed nami wznosił się grzbiet Sępich Skał, z najwyższym wzniesieniem Czap-786m n.p.m., pod nami niewielki pałacyk Bischofstein, a z tyłu roztaczał się widok na Szczeliniec Wielki i Mały oraz Błędne skały. Naprawdę warto ująć w planie zwiedzania- to miejsce. Następnie tą samą drogą wróciliśmy do Teplic, a że zachciało się nam coś słodkiego i chłodnego to wstąpiliśmy do restauracji u Wojciecha na smaczuśne lody. tuż obok płynie rzeka Metuja i pod mostkiem widać pływające pstrągi, aż się mi zachciało łowić, no ale skończyło się tylko na tym, że wyciągnąłem z torby bułkę i dałem dzieciom żeby nakarmiły rybki, frajdy miały z tego co niemiara. Połaziliśmy jeszcze chwilę po mieście i pojechaliśmy na kwaterę zrobić sobie kiełbaski z grila , popijając dobrym piwkiem (to nie te siki co piją Kiepscy:-))

.DZIEŃ II
Uzbrojeni w prowiant ruszyliśmy na podbój Teplickich Skał. Pogodę mieliśmy wymarzoną tzn. klara nie świeciła nam za bardzo a i o dziwo turystów na trasie nie było wielu. Muszę Wam powiedzieć, że trochę denerwują mnie te tłumy szkolnych wycieczek, które nie zawsze umią się zachować, a przecież jest to rezerwat przyrody. Główny szlak(kolor niebieski), jest prosty i idzie się nim bardzo wygodnie. Dopiero po kilkuset metrach czekało na nas nie lada wyzwanie, ci którzy już tu byli wiedzą o co mi chodzi. Czy mówi Wam coś słowo "Strzemię"- taką nazwę nosił średniowieczny zameczek strażniczy. Jeśli chcecie do niego dojść to musicie pokonać kilkaset stromych schodów oraz drabinki. Tu chciałbym pochwalić moje dzieci, które dzielnie się spisały i doszły aż na półkę skalną wyżej już nie pozwoliłem im wchodzić gdyż było to zbyt niebezpieczne. Tak więc gdy moja żonka i dzieci zajęte były odpoczynkiem i piciem wody ja pokonałem tych kilkanaście metrów i ponownie znalazłem się na górze. Nie będę się tu rozpisywał nad widokiem jaki się stąd roztaczał, gdyż trzeba tu być i samemu zobaczyć to na własne oczy. Swoją drogą, że też chciało się tym ludziom budować zamki w tak trudno dostępnych miejscach. (tak na marginesie wchodząc po schodach na prawo znajduje się tablica informacyjna dotycząca zamku, żeby się jednak do niej dostać trzeba przejść przez barierkę- nie namawiam Was jednak do tego). Po drodze minęliśmy skalną Bramę (jest tam tablica pamiątkowa, która przypomina nam o pobycie w tym miejscu 1824 Wolfganga Goethego). Dalej szliśmy już szlakiem okrężnym, który prowadzi wokół Skalnego Miasta. Obfituje on w liczne Formy skalne, którym nadano nazwy od ich kształtu. Na uwagę zasługuje przejście przez " Sybir" panuje tu swoisty mikroklimat. Temperatura była niższa od innych rejonów o kilkanaście stopni, zalegały tam jeszcze resztki śniegu. Mimo wszystko bardzo podobało się nam chodzenie w tych zimnych masywach skalnych. Po krótkim odpoczynku powróciliśmy do punktu wyjścia i po udanej wycieczce pojechaliśmy do Miasteczka wrzucić coś na ruszta, jedzenie było okey tylko ten swiński kawał mięsa był tak twardy, że ledwo go szło ukroić, a co dopiero mówić o zjedzeniu go. (chyba był to jakiś stary wieprzek :-)), a tak poza tym jedzenie mają całkiem,całkiem.
Późnym popołudniem postanowiliśmy starym zwyczajem uraczyć nasze wymagające żołądki przysmakiem z grila, a był nim spory kawał kury, którego nie chwaląc się osobiście przyrządziłem. Jeszcze do dzisiaj czuję ten dekadencki smak (to chyba z jakiejś reklamy ;)). Natomiast moja kochana żonka przygotowywała przystawki do tej iście niebiańskiej uczty. Składników nie zdradzę- tajemnica zawodowa :-)
I tak minął poranek i dzień drugi

DZIEŃ III
Dzień ten rozpocząłem dość wcześnie od mało chwalebnego zajęcia jakim jest oddanie płynów, które nazbierały mi się po wypiciu złocistego napoju. Wszystko było by okey tylko jak spojrzałem na zegarek to przeraziła mnie ta godzina . Ludzie była dopiero 4:45 !! To stanowczo za wcześnie- nawet dla mnie. No, ale skoro już wstałem to postanowiłem coś zrobić z tym czasem. A jak myslicie co ? Zacząłem czytać Szekspira. Nie wierzycie. I macie rację. Skąd o tej porze bym go wziął! Poszłem z powrotem uraczyć moje ciało krótkim snem. Wkońcu wstałem jak normalni ludzie i po krótkich przygotowaniach wsiedliśmy do naszego porsche (czytaj: polonez na gaz) i pojechaliśmy drogą w kierunku na Adrszpach, jakieś 4-5 km. Już na początku z żonką zostaliśmy mile zaskoczeni widokiem jaki nas uraczył w postaci świetnie przygotowanej "bazy turystyczno-gastronomicznej" - obok parkingów. Ostatnim razem jak tu byłem stało tam kilka budek, w których sprzedawano pamiątki i tzw. Szybkie jedzenie typu zapiekanka, frytki i tp. Teraz jest tu o klasę lepiej- jest też toaleta, co wbrew pozorom jest istotną sprawą.
No, ale czas na relację z wojarzy po Adrszpaskim Skalnym Mieście. Rozpoczęliśmy ją od obejścia jeziorka (teren dawnej piaskowni- szlak niebieski) jest to bardzo malownicze jeziorko, wokół którego znajduje się kilka punktów widokowych. Mieliśmy też okazję zobaczyć mamę kaczkę i jej liczne małe potomstwo, które moje dzieci postanowiły nakarmić bułeczką, a przy okazji zrobiliśmy im zdjęcia. Zajęło nam to dobrą godzinę. Następnie nasze czcigodne nogi skierowaliśmy na zielony szlak, który liczy sobie jakieś 4 km.
Do atrakcji niewątpliwie należy zaliczyć pływanie łodzią po górskim jeziorku. By skorzystać z tej przyjemności najpierw uiściliśmy opłatę (10 kr. jeden bilet), a następnie zaliczyliśmy kilkadziesiąt wąskich schodków w górę i w dól. Gdzie czekał na nas miły flisak, który opowiadał nam podczas płynięcia "Titanikiem" śmieszne historie w stylu: ,,Czy wiecie, że woda w tym jeziorku ma tajemną moc. Ten kto ją wypije biega całą noc". Dzieciaki miały z tego pływania niemałą frajdę.
Bardzo często podczas wędrówki towarzyszył nam potoczek, w którym co jakiś czas pokazywał sie pstrąg, a skoro już jesteśmy przy wodzie to warto zwiedzić niewielki wodospad. O dojściu do niego informuje tabliczka, występują one dość licznie wzdłuż całej trasy i informują nas o różnych ciekawostkach, na które warto zwrócić uwagę.
Wychodząc ze Skalnego miasta daliśmy się skusić na hamburgery i zapiekanki były całkiem, całkiem.
Tak szczerze wam powiem, że byłem już z żonką zmęczony tym chodzeniem (klara niestety dała się nam we znaki) i z przyjemnością zasiedliśmy do popołudniowej kawusi. Jakież więc było moje i żony zdziwienie, gdy nasze dzieci spytały się nas kiedy pójdziemy na "Łysy Wierch". Przyznam, że nie spodziewałem się po nich takiego zapału do łażenia po górach. Ciekawe po kim to mają? Rad nie rad, po krótkm wypoczynku ruszyliśmy na podbój kolejnego szczytu.
Już na początku drogi mój syn zauważył wygrzewającego się na ziemi padalca. Nie był duży, ale ciekawie go było poobserwować. Podejście na "Łysy Wierch" jest strome, tak że dało się we znaki przede wszystkim naszym dzieciom, które po dojściu na miejsce nie miały ochoty już wracać. Ja wykorzystałem ten czas by wspólnie z żonką podziwiać wspaniały widok jaki się wokół nas roztaczał. Może się powtórze, ale musicie tam być choćby tylko po to by poczuć powiew powietrza na twarzy, który wcześniej dotykał korony drzew. No i popatrzcie jaki się ze mnie poeta zrobił :-)
Schodząc miałem na swoich plecach bagaż w postaci mojego syna, któremu nogi na pewien czas odmówiły posłuszeństwa :)
Jednak mimo zmęczenia byliśmy wszyscy zadowoleni, że spędziliśmy wspólnie miłe chwile.
Wieczorem natomiast rozłożyłem swój sprzęt: czytaj grila i zrobiliśmy niestety, ale ostatnią już zbójecką ucztę, na której głównym daniem były szaszłyki. Wieczorem gdy zasypiałem zdawało mi się, że słyszę Rumcajsa, którego zdaje się przyciągnęła woń dochodząca od nieboskich szaszłyków..... :)



Prachowskie Skały i Hruba skała

No i masz .... tyle czekałem na tę wycieczkę, a teraz siedze przy komputerze i opisuje, co zwiedzilismy przez te minione 6 dni niestety czas płynie nieubłaganie. No, ale dosyć tego użalania się. :)
Przyjechaliśmy przed południem do Jinolic. Naszą bazą wypadową stał się na tych kilka dni autocemping "Eden" - Miejsce malowniczo położone nad jeziorkiem obok las dla dzieci mały basen i kilka atrakcji: mini golf, kort tenisowy, siatka. Słowem wszystko, co potrzebne by wypocząć. Jedyna uwaga dla tych, co wybierają się w to miejsce zabierzcie ze sobą czajnik i coś na czym możecie zjeść :) chyba, że nie lubicie gotować na urlopie to jest obok restauracja. Zanim wyjechałem już wczesniej opracowalismy z żoneczką trasę zwiedzania na każdy dzień...
DZIEŃ PIERWSZY
Po rozpakowaniu się pojechaliśmy zwiedzać Jicin- piękne niewielkie miasteczko. Wart uwagi jest rynek i wieża- gdzie za małą opłatą możecie wejść na górę i podziwiać piękną panoramę okolic. Potem zaliczylismy w jakiejś cukierni dobre lody i udaliśmy się na zakupy do pobliskiego plusa, a gdy się nam portfele zrobiły lżejsze pojechaliśmy na autocemping, bo ciągnęło nas do pływania po ślicznym jeziorku.
DZIEŃ DRUGI
Pogoda od rana nam dopisywała, aż się nogi same rwały do chodzenia :). Dziś atakujemy Prachowskie Skały. Gdy zapełnilismy nasze puste brzuchy pojechaliśmy do turystycznej chaty i stąd rozpoczęliśmy zwiedzanie. Najpierw poszliśmy zielonym szlakiem na punkty widokowe: Pechowa Vychlidka oraz Sikma vez , Vychlidka miru. Następnie odbiliśmy na żółty szlak i weszliśmy ponownie na zielony szlak, aby zwiedzić centrum skalnego miasta. Cała trasa zajęła nam parę godzin. Teren jest malowniczy, a niewątpliwie do najciekawszych miejsc należą punkty widokowe, z których roztacza się przepiękny widok na okolice (panorama okolicy)

DZIEŃ TRZECI

Kolejny piękny dzień, aż się chce żyć :) to chyba otoczenie gór tak na mnie działa :). Dziś wyruszamy Do Hruboskalska, co prawda dzieci są trochę zawiedzione, bo mieliśmy jechać zwiedzać zamki ale wyszliśmy z założenia, że puki pogoda nam dopisuje to trzeba jak się to mówi łapać srokę za ogon :) Tak więc zapakowaliśmy priowiant i ruszyliśmy drogą na Turnov. Auta zaparkowaliśmy na parkingu Turnov-palesany- niedaleko ruin zamku Valdstein. Jak tylko powiedziałem dzieciom, że niedaleko jest zamek od razu się ożywiły i nie dały mi spokoju. Tak więc chcąc nie chcąc zaczęliśmy zwiedzanie od zamku. Oczywiscie na parkingu na dzień dobry miła Pani skasowała nas 50 koron za parkowanie :) Do zamku było niedaleko jakieś 500m po drodze spotkaliśmy miejscowych, którzy zrobili bramę dla nowożeńców. Muszę Wam powiedzieć, że to chyba miescowy zwyczaj aby pary młode fotografowały się na zamku. Do zamku prowadzi bardzo dobrze zachowany barokowy most. Niestety zamek nie zachował się w całości jednak i tak jest co zwiedzać, nie będę tu opisywał szczegółów, bo to trzeba zobaczyć.(Zamek Valdstein)
Po Zwiedzeniu zamku Udaliśmy się tzw trasą rowerową i po klikudziesięciu metrach odbiliśmy na niebieski szlak wiodący do skalnego miasta potem przy jeziorku weszliśmy na żółty szlak, którym wrócilismy w okolice parkingu. Parę słów warto poświęcić małemu jeziorku, w którym pływało tyle karpi, że przez chwilę myśleliśmy, że to hodowlany. Karpie, aż się prosiły o jedzenie więc dzieci poczęstowały je bułką - miło było popatrzeć na te rybeńki, aż żal, że nie miałem przy sobie wędki :)
cdn. :) Kolejny cel naszej naszej wycieczki to dwa zamki Trosky i Kost , ale na dziś już wystarczy wrażeń jedziemy popływać w jeziorku na terenie campingu.

DZIEŃ CZWARTY

Jak ten czas szybko leci..dni za szybko mijają :) Dziś dzieci szczęśliwe zwiedzimy aż dwa zamki. Pierwszy na cel - ruiny zamku Trosky. Jedziemy drogą z Jičína do Turnova. Już z daleka zauważamy wybijające się w górę dwie wieże warownej twierdzy, której początki sięgają XIV wieku. Wspomniane baszty noszą wdzięczne nazwy Panna i Baba. Z każdym metrem drogi wieże rosną nam w oczach. szybko dojeżdżamy na miejsce. Auto zostawiamy na parkingu gdzi możemy zaopatrzeć się w liczne pamiątki sprzedawane na straganach. nas jednak ciągnie od razu do zamku. Po opłaceniu biletów możemy rozkoszować się widokiem ruin zamku osadzonego na bazaltowej skale. Po wejściu krętymi schodami naszym oczom ukazuje się bajkowy krajobraz okolicy . Nie będę się tu rozpisywał, gdyż po prostu to trzeba zobaczyć. Podobne widoki oglądamy z mniejszej wieży. Po zrobieniu sporej ilości zdjęć posilamy się- przy okazji oglądając sokoły, które swym wzrokiem bacznie nas obserwowały.

No, ale teraz czas na kolejny zamek KOST - jeden z najpiękniejszych gotyckich zamków w Czechach i bardzo dobrze zachowany. Po dotarciu na miejsce opłacamy z góry wstęp za dwie trasy zwiedzania i pobieramy w języku polskim opis zamku, który się nam przyda gdy będziemy z przewodniczką zwiedzać zamek. Zamek imponuje wyglądem. Po odczekaniu około 40 minut rozpoczynamy wędrówkę po zamku. Można by tu sporo napisać co oglądaliśmy - wspomnę tylko o przedstawieniu, które odbyło się na dziedzińcu bardzo zabawne zresztą. Moją wyobraźnię natomiast pobudziły podziemnia gdzie zwiedziliśmy salę tortur. Mroczna muzyka, lekki półmrok, wilgoć sprawiały, że prawie odczuwaliśmy grozę tego miejsca, a liczne zgromadzone, wymyslne narzędzia tortur sprawiły, że prawie słyszęliśmy jęki torturowanych. naprawdę były to mroczne czasy i dziś trudno sobie wyobrazić, ze człowiek mógł drugiemu taki los zgotować. No ale zostawmy salę tortur. Warto również wspomnieć o tym jak wyglądała średniowieczna kuchnia. Przewodniczka bardzo ciekawie opowiadała jak przygotowywano, niektóre potrawy. Więcej nie będę opowiadał, bo trzeba tu przyjechać i samemu zobaczyć jak żyło się w takim zamku kilka wieków temu.

Po udanej wizycie w zamku w miejscowej gospodzie przepłukaliśmy gardło i na parkingu na pamiątkę wybiliśmy u miejscowego handlarza pamiątkową monetę.

cdn...



Szczeliniec - maj

Długi weekend majowy to świetny czas by gdzieś wyjechać-o ile się ma kasę :)))
Tak więc wspólnie ze znajomymi zapakowaliśmy się do aut i pojechaliśmy w Góry Stołowe, a dokładniej na "Szczeliniec" Muszę Wam powiedzieć, że kilka razy już tu byłem, ale nie za wiele pamiętam z tamtych wycieczek. No! Nikt nie jest doskonały, a moja pamięć napewno :) Pogoda tym razem nie za bardzo nam dopisała od rana było pochmurno i wiał zimny, przenikliwy wiatr, który zresztą dał nam się we znaki. Co prawda każdy po cichu liczył, że może później będzie lepiej i słoneczko wyjdzie zza chmurek. Chyba matka natura nas trochę lubi, bo po południu faktycznie zrobiło się cieplej i przyjemniej.
Do Radkowa dotarliśmy około 10.30. Idąc trasą na Szczeliniec, minęliśmy po drodze licznych straganiarzy, którzy oferowali górskie pamiątki. Były tam też panie, które sprzedawały oscypki- nie powiem Wam jednak jak smakowały, bo ich nie jadłem.
Po kilkuset metrach dotarliśmy do punktu, od którego rozpoczyna się wspinaczka na Szczeliniec. Po drodze mijaliśmy pojedyńcze skupiska skał, które przypominały swym wyglądem różne zwierzęta.(gdy tak patrzyliśmy na te skałki każdy widział co innego-ciekawe czemu :)). Idąc w górę raczyliśmy się tym pięknym widokiem i szybko zapomnieliśmy o wiejącym wietrze, który i tak stracił na swej mocy pośród drzew. Trasa jest przemyślana, są miejsca na odpoczynek, gdzie siedząc na ławeczkach można się posilić i wyprostować nogi nienawykłe do górskich wspinaczek. Tak więc Panie i Panowie siedzący całymi tygodniami w wielkich biurowcach- czy wiecie ile tracicie nie korzystając z uroków natury. Życie to nie tylko praca! To też czas na relaks i odpoczynek na łonie natury- ruszta się więc i pojedźcie z rodzinami gdziekolwiek, byle by z daleka od miejskiego zgiełku. No, ale się na Was wyżyłem miejscy biurokraci :)))
A wracając do wycieczki, na szczycie jest schronisko, w którym można coś zjeść i kupić bilet do labiryntu. Jest tam też punk widokowy skąd roztacza się przepiękny widok na okolicę. Po krótkim odpoczynku zapłaciliśmy za bilety i rozpoczęliśmy zwiedzanie labiryntu wraz ze słynnym "piekiełkiem". Ta część trasy była trudniejsza. Trzeba było uważać żeby się nie poślizgnąć na resztkach zalegającego śniegu. Niektóre zejścia były bardzo wąskie stąd zapewne nazwa tego górskiego masywu. Jak już wspomniałem w rozpadlinach leżało jeszcze całkiem sporo śniegu, który topniejąc spływał po skalnych ścianach. W "Piekiełku" niektóre ściany pokryte były przeźroczystą warstwą lodu, co sprawiało niesamowite wrażenie. Idąc cały czas musiałem uważać na synka, który nic sobie nie robił ze śliskiej nawierzchni, a na dodatek śmiał się cały czas z tego, że nogi mu się rozjeżdżały na lodzie. Mnie natomiast nie było do śmiechu gdy będąc zaabsorbowany synem zapomniałem o tym, że niektóre skały dosłownie wiszą nad moją głową. No i jedna z nich przypomniała mi o tym fakcie, a pamiątkę z bliskiego spotkania z nią mam do dziś w postaci solidnego guza na głowie :)))) Dalej na szczęście odbyło się już bez niespodzianek i szybko dotarliśmy do kolejnego punktu widokowego. (To ten, który możecie zobaczyć z parkingów gdzie pozostawiliście swoje limuzyny. Gdy macie dobrą lornetkę zobaczycie na galerii ludzi, którzy być może obserwują was ze swego miejsca).
Cała trasa zajęła nam jakieś 3 godziny, co w zupełności wystarcza, a gdyby komuś było mało to nieopodal jest kolejne miejsce do zwiedzenia tzw. słynne "Błędne skały", które napewno dostarczą Wam kolejnych wrażeń.
Ale o "błędnych skałkach" opowiem Wam innych razem, bo to już temat na kolejną wycieczkę.
Ja, ze swej strony życzę Wam udanych wojaży po polskiej stronie przepięknych gór stołowych.